Boże Narodzenie (14.12.02)
(Z pamiętnika)

Moje pierwsze spotkanie z Afryką
Krzyż Zasługi *
Sympozjum w Amsterdamie*
Boże Narodzenie
Wypad do stolicy
Zanzibar
Spotkanie z Prezydentem Tanzanii
Wakacje 2002
Wspomnienie
Wielkanocny zwiastun
Przyjdź i pomóż nam
Charaktery
Medal im. Alberta Schweitzera
Kongres Afrykanistyczny
Kontrowersyjna decyzja
Moje Haiti

 

Do najbardziej pamiętnych moich wigilii w Afryce należała ta w 1981 roku w Ibadanie w Nigerii i ta pierwsza w Nyangao w Tanzanii w 1994 roku.
Po raz drugi do Nigerii wybrałem się z rodziną pod koniec listopada 1981 roku. Sam wyjazd z kraju był pełen niepewności i emocji. Solidarność przybierała na sile a reżim miotał się w sprzecznych zarządzeniach. W ostatnim momencie przed wyruszeniem pociągiem z Bydgoszczy do Warszawy, na lotnisko, dowiedzieliśmy się, że ma wybuchnąć strajk generalny. Do końca nie było wiadomo czy uda nam się wyjechać. W końcu jakoś się udało. Po dwóch tygodniach pobytu w Oluyoro Catholic Hospital w Ibadanie, 13 grudnia dostaliśmy od innych członków tamtejszej Polonii wiadomość, że coś niedobrego stało się w Polsce. Początkowo nie wiedzieliśmy czy to inwazja wojsk radzieckich, która była wówczas przedmiotem obaw, czy stało się coś innego. Wreszcie słuchając na przemian różnych stacji po angielsku powoli zaczął się wyłaniać obraz tego, co się wydarzyło, choć nadal bardzo niejasny. Pamiętam, że wówczas niemal namacalnie poczułem, że ziemia usuwa mi się spod nóg. Doznałem wrażenia, że utraciłem swoją ojczyznę. To brzmi dziś bardzo patetycznie, ale tak właśnie wtedy to odczuwałem. Co się stanie teraz z nami, co dzieje się z naszymi bliskimi pozostawionymi w kraju? Ten nastrój przygnębienia i niepewności przetrwał do wigilii i dominował podczas jej trwania. Słuchaliśmy radia, myśleliśmy o naszych rodzinach, jedliśmy rybę w galarecie, rozmrażającą się w tym upale w niesamowitym tempie, wypiliśmy parę kieliszków przywiezionej z Polski wódki, która wkrótce osiągnęła temperaturę letniej herbaty i łzy spływały nam z oczu.
Do Nyangao przyjechałem w ostatnich dniach listopada 1994 roku, aby rozpocząć pracę od pierwszego grudnia. Był to mój błąd, bo trzeba było spędzić święta w Polsce i rozpocząć pracę od nowego roku, uległem jednak namowom nowego pracodawcy. Od początku natrafiłem w tym szpitalu na niezbyt przyjazną atmosferę. Ówczesny dyrektor szpitala Niemiec już w pierwszych dziesięciu minutach rozmowy oświadczył, że jest byłym więźniem polskiego obozu w Gliwicach, utworzonego po zakończeniu wojny i był bardzo źle traktowany. Zmęczony podróżą i nieprzygotowany na takie przyjęcie zapomniałem języka w gębie, choć powinienem był mu odpowiedzieć, że i tak ma wiele szczęścia, bo niewielu polskich więźniów z niemieckich obozów miałoby szansę być dziś w Afryce. On z rodziną i inną niemiecką lekarką urządzili sobie wigilię razem a ja zostałem sam w swoim małym i piekielnie gorącym domku. Zapaliłem świeczkę, wyciągnąłem butelkę słodkiego mszalnego wina, które było jedynym dostępnym alkoholem w misyjnym sklepie, było też coś do jedzenia, co zupełnie nie pasowało do tego wina. Mając wspaniałe wspomnienia z innych wigilii spędzanych w Polsce jak i poza krajem doszedłem do wniosku, że to była najgorsza wigilia w moim życiu i pewnie gorszej już nie przeżyję. Kilka razy na początku pobytu zbierałem się do opuszczenia tego miejsca, ale potem stopniowo wszystko zaczęło sie układać. Dr. Heinrich najpierw został zmuszony do rezygnacji ze swojego stanowiska a potem do wyjazdu mimo histerycznych reakcji. Niemiecka ginekolog okazała się mieć polskie pochodzenie i bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Sytuacja uległa radykalnej poprawie a ja wytrwałem tu ponad osiem lat. Moje kolejne wigilie przypominały już potem te spędzane w Polsce.
Miałem okazję spędzać wigilijny wieczór z przedstawicielami różnych nacji. W wielu krajach nie jest to tak jak dla nas najbardziej pamiętny moment Bożego Narodzenia. Nie ma chyba drugiego takiego kraju jak Polska, gdzie wieczór ten był by przepełniony taką dozą ciepła rodzinnego, niezwykle bogatych i pięknych tradycji, niemal mistycznej atmosfery. Oczywiście zależy to od domu i rodziny.


Zwiastunem zbliżających się świąt Bożego Narodzenia w Polsce często jest pierwszy śnieg. Tu robi się goręcej, zaczynają padać na dobre ulewne deszcze, trwa sezon na doskonałe owoce mango i ananasy. Zakwitają na czerwono akacjowe drzewa, które tu z tego powodu noszą nazwę drzewa Bożonarodzeniowego. Jadąc główna ulicą w Mtwarze wysadzaną po obu stronach tymi drzewami aż oczy bolą od jaskrawej czerwieni ich kwiatów na tle błękitnego nieba. Co ciekawe drzewa te prawie nie mają liści. Kłopot bywa z choinką. Udało mi sie jednak znaleźć drzewo nieco ją przypominające, ale głównie zapachem, bo wygląd jest nieco inny dzięki bardzo długim i miękkim niby-igłom.

Pytano mnie jak spędzają święta w Tanzanii. Nic szczególnego. Tu w małej miejscowości będącej pod silnymi wpływami misji katolickiej przyjmowane są powoli pewne europejskie obyczaje. Ludzie składają sobie życzenia. W wigilijny wieczór w kościele odbywa się uroczysta msza z szopką na żywo, odgrywaną przez parafian. Nawet Jezus jest "grany" przez autentycznego noworodka. Śpiewa się kolędy w lokalnym języku Suahili. Wielu ludzi przychodzi na wigilijną mszę napompowanych lokalnym alkoholem noszącym nazwę tembo lub pombe, co jeszcze bardziej przypomina naszą pasterkę.
Chrześcijańskie Boże Narodzenie jest tu w Tanzanii poprzedzone trzy tygodnie wcześniej przez muzułmańskie święto Id el Fitri kończące okres postu Ramadanu. Tanzania uznaje obie religie i w związku z tym mamy podwójną ilość dni świątecznych.