Internetem z buszu
 
(Z odległej perspektywy)

Internetem z buszu
 Pod wrażeniem ksi
ążki
 Niedoszłe spotkanie
 NIEsmak
 Pięćdziesiątka
 Piekło Haiti

 

(28.11.02) Myślę, że dopiero tu, tak daleko od kraju, gdzie dostęp do wszelkich środków telekomunikacji jest tak trudny można w pełni docenić błogosławioną rolę internetu.
List do kraju idzie niemal trzy tygodnie a odpowiedź wraca tyle samo. Na odpowiedź trzeba, zatem czekać, co najmniej sześć tygodni o ile korespondent raczy natychmiast odpisać, co bywa niestety rzadkością. Nic dziwnego, że w kursujących listach odpowiedzi na zadane pytania często tracą aktualność.
Aby zadzwonić z sąsiedniej misji, trzeba stracić na jazdę, co najmniej dwie godziny i zapłacić odpowiednik ponad 12 zł za minutę, bo to telefon satelitarny. Próba zatelefonowania z odległej o 130 km poczty wygląda jeszcze gorzej.
Parę miesięcy temu zostaliśmy zelektryzowani wiadomością, że w odległej o 130 km Mtwarze będzie satelitarne połączenie z internetem. Najpierw nikt w to nie wierzył, bo takie plotki pojawiały się już wielokrotnie i nic z tego nie wychodziło.


Dopiero, kiedy zobaczyliśmy na własne oczy budujący się nieopodal poczty mały domek a nad nim wznoszącą się na metalowym słupie dwumetrową antenę satelitarną zaczęliśmy wierzyć we własne szczęście. Właścicielem okazał się przedsiębiorczy Hindus, który otworzył kafejkę internetową na osiem stanowisk a jednocześnie stał się dostarczycielem internetu przez linię telefoniczną do ponad siedemdziesięciu odbiorców w mieście. Byłem jednym z pierwszych klientów kafejki. Nazwa kafejka się przyjęła niemal na całym świecie, ale tu nie było ani kawy ani niczego innego do picia. Trzeba było przychodzić z własną butelką wody. Była za to klimatyzacja. Jakość połączenia i szybkość transmisji z kafejki była rewelacyjna, bo odbywa się to drogą satelitarną z pominięciem lokalnej linii telefonicznej. Biorąc pod uwagę koszt inwestycji w urządzenia, około 10000 dolarów i miesięczny abonament około 600 dolarów płacone przez właściciela, koszt godziny surfowania po internecie, odpowiednik 1 dolara nie wydaje się duży.
W pierwszych dniach klientami byli niemal wyłącznie przedstawiciele licznych tu organizacji charytatywnych jak VSO z Wielkiej Brytanii, GDS z Niemiec, VETA z Japonii, Peace Corp z USA, MSF z Francji i wielu innych. W większości piszą oni z zawrotną szybkością e-maile. Dźwięk, jaki wydają przy tym klawisze przypomina mi czasem taniec oszalałego ptaka po klawiaturze i na dłuższą metę staje sie to irytujące. Ze zdziwieniem zobaczyłem Japończyka, który wysyłał e-mail używając swojego skomplikowanego alfabetu. Ostatnio dołączył do tej międzynarodowej grupy czasowo pracujący tu Jugosłowianin, jak sam powiedział pochodzenia żydowskiego, po ucieczce ze swojego nieszczęsnego i nieistniejącego już kraju. Po jakimś czasie początkowo nieliczna grupa Tanzańczyków, klientów kawiarenki, zaczęła się stopniowo powiększać a teraz nawet dominuje. Widzi się tu lokalnych korespondentów przesyłających swoje serwisy informacyjne do stolicy, amatorów gier, stron erotycznych a nawet młode kobiety, które z lubością oddają się tzw. czatowaniu, to jest rozmowie z kimś na drugim końcu linii za pomocą pisanego na klawiaturze komputera tekstu.
Jaki ja mam z tego pożytek? Przede wszystkim wymieniam e-maile. Rano nadaję a za godzinę lub po południu mam już odpowiedź. To dla mnie rewelacja, kiedy porównam to z poprzednią szybkością wymiany korespondencji. Niestety nie wszyscy moi adresaci często zaglądają do swoich e-mailowych skrzynek i trzeba ich do tego skłonić. Czynię to wysyłając SMS przez internet na ich jak to się niezbyt ładnie przyjęło mówić komórkę, o treści - sprawdź natychmiast swoją skrzynkę e-mailową! Mój dostęp po internetu trwa zwykle tylko przez weekend i dlatego zależy mi na szybkiej odpowiedzi. Czasem zdarzało mi się nadać e-mail w Polsce przed wyjazdem do Tanzanii, odebrać odpowiedź na lotnisku w Zurychu o potem dalej korespondować z Dar es Salaam używając tego samego adresu i nie mając ze sobą komputera. To potęga Internetu! Co ciekawe w Dar es Salaam na każdej niemal ulicy w centrum miasta, ale także na obrzeżach można znaleźć kafejkę internetową. Jest tam zwykle klimatyzacja, dobra szybkość transmisji i niskie ceny!
Kolejny mój wielki zysk z internetu to dostęp do aktualnych wiadomości z kraju, między innymi niezbyt optymistycznych zawodowych. Goniec Eskulapa, internetowy tygodnik dla medyków pozwala mi na dobrą orientację w tym, co dzieje się w polskim świecie medycznym. To doskonała publikacja i świetny pomysł. Moją własną stroną internetową zainteresowałem się po tym, kiedy szpital dostał scanner Epsona z kilkoma programami, między innymi trochę przedatowanym Page Mill firmy Adobe. Krok po kroku doszedłem do tego "co widać" a przy okazji założyłem stronę mojemu szpitalowi i osobie w kraju. To dla mnie nie tylko fajne hobby, ale także pozwala mi to mieć poczucie więzi z krajem i bliskimi. Lawina miłych i niespodziewanych wpisów do Księgi Gości na mojej stronie szczerze mnie wzruszyła i dodała bodźca do kontynuowania tej działalności, co niniejszym czynię.
Cóż jeszcze mógłbym dodać do mojego zafascynowania internetem. Otóż parę razy dzwoniłem do kraju używając szokująco taniego, prawie dziesięć razy taniej niż z poczty, telefonu internetowego. Pozwala on rozmawiać siedzącemu za pulpitem komputera ze słuchawkami i mikrofonem na głowie rozmówcy z dowolnym telefonem na świecie. Specjalizuje się w tym wiele firm, głównie amerykańskich, u których można wykupić abonament. Niektóre firmy na przykład Net2Phone oferują to samo bezpłatnie o ile rozmowa musi toczyć się między dwoma użytkownikami komputera.
Dla mnie medyka ważny jest dostęp do zawodowego piśmiennictwa. Umożliwiają to firmy udostępniające korzystanie z medycznych baz danych, z których najważniejszą jest Medline. Niestety, bezpłatne są tylko streszczenia a za pełne artykuły trzeba słono płacić. Można jednak zwrócić się e-mailem do autora, aby tą samą drogą przesłał swój artykuł, co zwykle owocuje.
Można także w sekundę dowiedzieć się, co ukazało się w świecie na interesujący temat lub sprawdzić, co widnieje w światowej bazie danych z własnych publikacji. Zrobiłem to i jakie było moje zdziwienie, kiedy Medline "wyrzuciła" mi tytuły moich artykułów z przed lat, o których niemal już zapomniałem. Kiedy przypominam sobie moje ślęczenie przed laty w bibliotece AM i żmudne poszukiwanie potrzebnych publikacji znowu chylę głowę nad wspaniałością internetu. Teraz stosunkowo łatwo jest pisać artykuły do prasy medycznej, nieco trudniej je publikować a jeszcze trudniej być cytowanym przez innych. To dopiero jest obiektywnym sprawdzianem wartości publikacji. Dowiedziałem się sie, że istnieje specjalny website podający tzw. indeks cytowania danego artykułu. Mam zamiar do niego dotrzeć i przyjrzeć się tej ocenie wartości różnych publikacji
Mam ochotę i zamiar spróbować czegoś jeszcze innego. Otóż w mojej codziennej praktyce spotykam czasem pacjentów z zaawansowanymi chorobami serca. Są to myocardiopatie, przerosty mięśnia, zaburzenia rytmu itd. Przed laty, kiedy byłem na klinicznym stażu u Profesora Kędry w Lublinie umiałem sobie radzić z EKG. Brak stałej praktyki w tym zakresie spowodował, że nie czuję sie na tym gruncie pewnie. Chciałbym konsultować przesłane e-mailem wykresy EKG z kimś, kto się naprawdę na tym zna. Może ktoś z czytelników mojej strony wyraziłby na to zgodę? To nie było by zbyt często. Minęły cztery lata (2006). Nic chyba tak szybko się nie zmienia jak IT- information technology. Tu w Tanzanii powstają nowe firmy lub ich przedstawicielstwa oferujące w większych miastach dostęp do internetu za pomocą kabla lub bezprzewodowe. Na prowincji pozostaje drogie połączenie za pomocą modemu i talerzowej anteny pozwalającej na bezpośrednie połączenie satelitarne. Jest także coś nowego - firma telefonii komórkowej Celtel oferuje połączenie bezprzewodowe z zastosowaniem modemu i telefonu komórkowego. Urodził się i działa fantastyczny Skype, który umożliwia darmowe lub niemal darmowe rozmowy tu z buszu z każdym punktem na świecie przy pomocy komputera lub telefonu. Powstała organizacja Hinari pod auspicjami Światowej Organizacji Zdrowia, która umożliwia lekarzom z krajów, których dochód narodowy na głowę mieszkańca nie przekracza 1000 dolarów na bezpłatny dostęp do wielu czasopism medycznych, pełnych artykułów a nie tylko skrótów i niektórych książek. Zaczyna się w Polsce nieśmiało rodzić to, na co długo czekałem a mianowicie możliwość elektronicznej prenumeraty pełnych wydań czasopism. Na razie tych, które mnie interesują jest niewiele, Newsweek wydawany przez Axela Springera i Polityka wydawana elektronicznie przez firmę Netpress z zastosowaniem dobrego czytnika Zinio. Doznam pełni szczęścia, kiedy wreszcie w Polsce zacznie się prawdziwa produkcja elektronicznych wydań książek jak jest to już w zachodnim świecie. Oferta tytułów w Polsce jest mniej niż skromna i nieciekawa. Dla mnie była by to rewolucja, bo odpadła by kosztowna i niezwykle długa przesyłka. Na zakupionych siedem książek w KKK klubie czekam już parę miesięcy. Jest coś jeszcze, co mnie ekscytuje a mianowicie tzw. e-book. Ma się ukazać pod koniec tego lub na początku przyszłego roku przez Sony. To coś zrewolucjonizuje czytanie książek. Wystarczy będzie mieć jedną elektroniczną książkę z ekranem, na którym litery będą wyglądały jak pisane na papierze, przycisku do obracania stron a wewnątrz niej będzie cała biblioteka ściągnięta z internetu. To już bliska przyszłość. Problemem będzie jednak nadal brak książek po polsku. To plany na przyszłość.

(22.10.06) Teraźniejszość nie zawsze jest tak świetlana. Moje bezprzewodowe połączenie za pomocą sprzętu firmy D-link pomiędzy szpitalem a domem zaczęło szwankować. Okazało się, że winę za to ponosi zasilacz trochę podobny do ładowarek telefonów komórkowych. Tu w Tanzanii nie miałem szans na kupienie czegoś takiego zacząłem więc szukać w internecie. Jakież było moje zdziwienie, kiedy uzyskałem szybko z D-link Polska odpowiedź, że mogę takie urządzenie kupić i może być ono przesłane pocztą. Kiedy jednak podałem adres w Tanzanii odpowiedź firmy FixIt a właściwie jej CEO pana Andrzeja Wojnara i inżyniera Łukasza Mańko przeszła najśmielsze oczekiwania. Otóż powiadomili mnie oni, że wysyłają nie jeden a dwa zasilacze w formie podarunku pokrywając przy tym koszta przesyłki. Serdecznie im za to dziękuję. Nie ma to jak być w Tanzańskim buszu.

( 4.09) Po dłuższym czasie moje bezprzewodowe połączenie zaczęło znowu odmawiać posłuszeństwa, prawdopodobnie to wpływ klimatu. Poprosiłem po raz kolejny o pomoc firmę FixIt a tym razem konkretnie pana Dyrektora Rafała Łapińskiego i znowu wyratowano mnie z trudnej sytuacji za co jestem niezmiernie wdzięczny, bo internet tutaj to moje okno na świat.

Powrót na stronę - Z odległej perspektywy