Zanzibar
(Z pamiętnika)

Krzyż Zasługi *
Sympozjum w Amsterdamie*
Boże Narodzenie
Wypad do stolicy
Zanzibar
Spotkanie z Prezydentem Tanzanii
Wakacje 2002
Wspomnienie
Wielkanocny zwiastun
Przyjdź i pomóż nam
Charaktery
Medal im. Alberta Schweitzera
Kongres Afrykanistyczny
Kontrowersyjna decyzja
Moje Haiti

 

Zanzibar jest największą wyspą Tanzanii. Wraz z pozostałymi Mafią i Pembą znajduje się w niewielkiej odległości ok 30 - 50 km od brzegów kontynentu afrykańskiego. Już sama nazwa Zanzibar ma w sobie coś egzotycznego. Jej barwną historię czyta się jak opowieści z Tysiąca i jednej nocy.

Moje zainteresowanie tą wyspą rosło w miarę poszerzania o niej wiedzy.
Zanzibar od niepamiętnych czasów był wrotami do Afryki wschodniej. Jako że jedyną realną możliwością podróżowania na długie dystanse w tej części świata była wówczas żegluga, wyspa ta stanowiła przystań dla podróżników, odkrywców, handlarzy i misjonarzy przed ich wyruszeniem w głąb czarnego kontynentu. Istnieją dowody na to że zawijali tu Asyryjczycy, Egipcjanie, Fenicjanie, Hindusi, Chińczycy, Malajowie, Persowie, Portugalczycy, Arabowie, Holendrzy, Niemcy i Brytyjczycy. Niektórzy z nich jak Persowie z Sziraz i Arabowie z Omanu pozostali tu na stałe dodając do istniejącej mozaiki ras i kultur swój znaczący udział. Stąd wyruszali w głąb Afryki tacy podróżnicy jak Livingstone, Stanley i Burton. Po podróży Vasco da Gama od końca piętnastego wieku przez kolejne dwieście lat na wyspie panowali Portugalczycy wyparci ostatecznie przez Arabów. W połowie dziewiętnastego wieku sułtan Muscatu Sayyid Said przeniósł tu swoją siedzibę i rozwinął proceder handlu niewolnikami. W szczytowym okresie roczny ich przepływ z głębi kontynentu przez Zanzibar do kolonii rozsianych po całym globie wynosił 50000. Zanzibar stał się wówczas najbardziej znaczącym miastem Afryki wschodniej. W początkach dwudziestego wieku Zanzibar znalazł się pod wpływami brytyjskim a w 1964 roku po uzyskaniu przez Tanganyikę niepodległości połączył się z nią stanowiąc odtąd integralną część Tanzanii.
Jaki jest dzisiejszy Zanzibar? To niewątpliwa atrakcja turystyczna dzięki bogatej historii i jej widocznym pozostałościom. W połowie dziewiętnastego wieku Zanzibar stał się największym producentem goździków a także znaczącym innych przypraw. Stąd pochodzi zasłużone miano wyspy przypraw korzennych.
Od niedawna przybyszów przyciągają tu także piękne i niezatłoczone plaże. Dla mieszkańców kontynentalnej części kraju to coś w rodzaju strefy bezcłowej, gdzie można dokonać tanich zakupów atrakcyjnych towarów importowanych z krajów zachodnich via Dubai i Muscat.

Wyruszając z Dar es Salaam na Zanzibar wybrałem podróż wodolotem będącym własnością tanzańsko - rosyjskiej spółki. Zapewnia on niespełna godzinną wygodną podróż po umiarkowanej cenie w porównaniu z samolotem i bez dodatkowych atrakcji w postaci choroby morskiej, jakie nieodmiennie towarzyszą podróży tradycyjnym statkiem. Po dopłynięciu do celu i dokonaniu formalności wizowych, które dotyczą tylko obcokrajowców zostałem otoczony przez tłum tubylców oferujących najprzeróżniejsze usługi takie jak taksówka, hotel, biuro turystyczne itp. W mieście Zanzibar jest wiele hoteli oferujących różnorodny standard i jest, w czym wybierać. Przewodnik, z którym nawiąże się kontakt w porcie zapewnia pomoc w rozwiązywaniu niemal wszystkich problemów, jakie może napotkać turysta nieznający wyspy.

Zaoferowany hotel okazał sie całkiem przyzwoity, położony był w handlowej dzielnicy miasta a jego część parterową stanowiły liczne sklepy. Urządzony w stylu arabskim z oryginalnymi meblami, dywanami sprawiał egzotyczne i raczej sympatyczne wrażenie. Wąską uliczką, przy której się znajdował przeciągał barwny i hałaśliwy tłum przekupniów i turystów, mieszanka ras i strojów afrykańskich, arabskich, hinduskich i europejskich.

Główną atrakcją turystyczną miasta jest tak zwane Stone Town, czyli kamienne miasto. Jest to najstarsza, gęsto zabudowana jego część z niezliczoną ilością wąskich uliczek, tysiącami sklepów i licznymi architektonicznymi zabytkami w arabskim stylu. Do specyfiki tego stylu w lokalnym wydaniu należą ozdobne drewniane drzwi domostw, które same w sobie stanowią zabytek artystyczny. Ich bogate rzeźbiarskie motywy mają swoją ukrytą wymowę. Lotos symbolizuje potencję, ryba płodność, łańcuch bezpieczeństwo, daktyl obfitość a drzewo bogactwo. Domy otoczone są licznymi krużgankami i balkonami, zdobią je także łukowate sklepienia. Wśród przechodniów mija sie często kobiety ubrane na czarno z zasłoniętą twarzą i mężczyzn w długich białych strojach. Pomimo silnych wpływów muzułmańskich na wyspie panuje nadal znaczna tolerancja. Niektóre sklepy i restauracje oferują nawet napoje alkoholowe. Nikt nie reaguje agresywnie, kiedy robi mu sie zdjęcie, czego nie można powiedzieć o kontynentalnej części kraju. Nie ma też niechętnych reakcji na ulicy w stosunku do swobodnie i niekiedy kuso ubranych turystów płci obojga, choć to ostatnie zaczyna sie zmieniać, bowiem rząd Zanzibaru wydał stosowne przepisy nakazujące turystom respektowanie lokalnych, czyli muzułmańskich obyczajów. Zapewniano mnie o uczciwości mieszkańców Zanzibaru, kradzieże należą tu do rzadkości. Wynika to zapewne z historycznych wpływów twardego prawa koranicznego.

Spacerując uliczkami Stone Town odczuwam jego szczególną atmosferę. Pomimo pięknej pogody jest tu między wysokimi murami domów chłodno. Z mijanych sklepów i restauracyjek unoszą się wonie korzennych przypraw, a z kontrastującego z błękitem nieba białego minaretu dociera zawodzący głos muezina. Mijam po drodze dom z tabliczką informującą, że stąd w 1866 roku wyruszył Livingstone w swoją ostatnią podróż w głąb Afryki. Niestety już z niej nie wrócił a jego zmumifikowane na słońcu szczątki po półrocznej pieszej wędrówce donieśli do miejscowości Bagamoyo nad brzegiem oceanu jego dwaj wierni słudzy. Przewiezione następnie statkiem do Londynu spoczęły ostatecznie w kaplicy Westminsterskiej.

Zachęcony ciekawym wyglądem jednego ze sklepów decyduję się do niego wejść. We wnętrzu przypomina on raczej muzeum niż sklep. Za ladą siedzi stary arab z długą białą brodą, zdaje się być zajęty bardziej medytacją niż krążącymi po sklepie turystami. Jest w nim prawie wszystko, co mogłoby zainteresować zbieracza pamiątek. Bogato ozdabiane miedzianą blachą skrzynie, naszyjniki korali, muszelek, modele starych statków, zabytkowe monety, kolorowe szaty. Nota bene w języku suahili znalazłem dwa wyrazy wspólne także dla języka polskiego. To właśnie wyraz szaty wymawiany w suahili, jako szati, oznaczający ubranie i wyraz jajko, który w suahili brzmi majaj albo jaje. Przypuszczam, że mają one to samo arabskie źródło.

Na jednym z rogów ulic natrafiam na tabliczkę informującą, że na sąsiednim placu znajdował się niegdyś targ niewolników. Kiedy tam docieram zawiedziony stwierdzam, że jedyne, co może pamiętać tamte czasy to stare rozłożyste drzewo. Poza nim na placu stoi katedra anglikańska.

Pod wieczór pełen wrażeń kieruję swoje kroki do Africa House Hotel niegdyś angielskiego klubu, prezentującego do dziś resztki dawnego splendoru w postaci boazerii z drzewa tekowego i cedrowego, marmurowych schodów i co najważniejsze rozległego tarasu. Stąd wielojęzyczna gromada turystów odpoczywając po emocjach dnia i popijając chłodne piwo delektuje sie widokiem zachodzącego za horyzont oceanu słońca.

Ciemnymi i już spokojnymi o tej porze uliczkami wracam do swojego hotelu. Zanim jednak osiągnę jego przytulne wnętrze postanawiam zaspokoić głód w ulicznym barze pieczonym na ruszcie kurczakiem, do tego popijam chłodny i słodki sok z na poczekaniu wyciskanej trzciny cukrowej.

Kolejny dzień pobytu w mieście to w dalszym ciągu zwiedzanie kamiennego miasta, małego lecz ciekawego muzeum historycznego i wieczór na skwerze Jamahuri. Jest on ograniczony z jednej strony najbardziej wyniosłą budowlą wyspy, dawnym pałacem sułtana zwanym House of Wonders, czyli domem cudów czy też zdziwień a z drugiej strony brzegiem oceanu z widokiem na port i krążące statki. Jest to kolejny punkt zborny turystów, gdyż można tu nie tylko odpocząć, ale także spróbować lokalnych przysmaków jak mishkaki, czyli czegoś w rodzaju szaszłyku.

Do atrakcji turystycznych Zanzibaru poza zwiedzaniem Stone Town należy tzw. spice tour, czyli zwiedzanie plantacji roślin, z których powstają przyprawy korzenne. Krocząc wśród tropikalnej bujnej roślinności mam okazję obejrzeć jak rosną drzewa goździkowe, krzaczki wanilii, próbuję smaku kory z drzewa cynamonowego, wreszcie wzorem innych zwiedzających pozwalam sobie wymalować na skórze ręki ornament sokiem ułamanej gałązki z jakiegoś drzewa. Powstaje oryginalny i przez wiele dni niezmywalny rysunek.

W północnej i środkowej części wyspy znajduje się wiele ciekawych ruin. Do ciekawszych należą pozostałości pałacu Maruhubi sułtana Barghasha wraz z haremem dla jego dziewięćdziesięciu dziewięciu żon. Każda z nich miała oddzielne pomieszczenie wyposażone w mini basen. Imponujące łaźnie i szczątki akweduktów dają do dziś dowód dbałości o higienę i umiejętności technicznych ówczesnych władców wyspy.

W kilku miejscach wyspy na wybrzeżu można zwiedzać wielkie naturalne groty, które wykorzystywano do ukrywania tam schwytanych niewolników przed ich dalszą podróżą. Korzystano z nich głównie wówczas, kiedy proceder handlu niewolnikami został oficjalnie zabroniony, lecz nadal odbywał się nielegalnie.

Znużonych intensywnym zwiedzaniem miasta, okolicznych ruin i plantacji turystów czekają ciągnące się głównie wzdłuż wschodniego wybrzeża wyspy piękne plaże z białym od koralowca piaskiem, szmaragdową wodą oceanu i przyzwoitym zakwaterowaniem. Malowniczo wyglądające łodzie żaglowe czekają na chętnych do przewiezienia na odległą o kilometr od brzegu rafę koralową.

Zanzibar, mimo iż staje się coraz popularniejszym punktem na szlakach międzynarodowej turystyki nadal zachowuje swoją niepowtarzalną specyfikę a dla tych, którzy go odwiedzili pozostawia niezatarte wspomnienia owiane zapachem goździków, cynamonu i wanilii.